Wiadomości: po pierwsze - pisałam to pod wpływem chwili, nie sądziłam, że mogę cokolwiek z siebie jeszcze wykrzesać, a jednak udało się!
Po drugie - mam mocną motywację do pisania, za co dziękuję Wiktorowi, który przyłożył się do tego bym odzyskała wiarę w swoją pasję.
Po trzecie - nie ma tutaj bohaterów, jest tylko On - sam jedyny, ach, no i fortepian, ale on raczej nie zalicza się do roli bohatera.
Po czwarte - strasznie krótkie, niestety, ale takie miało być. Następnym razem będzie dłuższe.
Po piąte - miłego czytania! ;)
Dla Wiktora, który okazał się być lepszym przyjacielem, niż ktokolwiek inny (z mężczyzn). Dziękuję, że nie wątpisz we mnie. ;* ;)
Stał.
Odziany w tajemnice i mrok w swoich oczach.
Stał.
Księżyc oświetlał jego bladą twarz.
Stał.
Rozładowany z emocji.
Stał.
Napawał się niewinnością fortepianu, stojącego nieopodal
niego.
Podszedł.
Usiadł.
Położył swoje długie, wychudzone palce na klawisze, po
chwili zabierając je z powrotem.
Jak mogłeś zapomnieć?
Usłyszał dobrze znany głos w swojej głowie.
Chwycę kawałek drogi i
rozsypię ją na niebie.
Melodyjny głos przypomniał mu o swojej obecności.
Umieszczę drogowskaz
do Twej duszy w królestwie żywiołów.
Rozsypane myśli krążące w jego głowie, spowodowały nagły
wybuch emocji. Wstał energicznie, a krzesełko na którym siedział spadło z
hukiem, unoszącym się echem po okolicy.
Przymknął oczy, po to by za chwilę je otworzyć z powrotem.
Czuł się ślepcem, niewidzącym swojej drogi. Był zagubionym
chłopcem, dwudziestodwuletnim chłopcem, który potrzebował chwili dla siebie.
Tymczasem odebrano mu całego siebie. Jego dusza nie opuściła
jeszcze ciała.
Nie znał wiele definicji, nie znał życia a zaznał już swoją
śmierć.
Chciał dotknąć, zobaczyć i poczuć.
Został sam.
Stał.
Próbował wierzyć, że uda się, to co w planach swych
szalonych miał.
Ogarnęło go uczucie szaleńczego niebezpieczeństwa.
Widzisz?
Stoi tam. Samotny, choć wiele ludzi jest na świecie.
Widzisz?
Stoi tam. Ślepiec, niewidzący odwagi księżyca, który stanął
mu naprzeciw.
Widzisz?
Stoi tam. Jęknął, spojrzał, zaczął tracić siły.
Widzisz?
Upadł, samotny i zagubiony.
Widzisz?
W jego jak mrok tęczówkach roi się od blizn psychicznych.
Widzisz?
Wstał, podniósł się po krótkiej bezsilności.
Widzisz?
Zapomniałeś,
wierzycielu…
Usłyszał, zaciskając dłoń w pięść.
Wierzycielu,
wierzycielu… och, najdroższy wierzycielu!
Stoi sam, opuszczony jak fabryka zniszczonych
porcelanowych lalek.
Stoi sam, dotknięty i wytknięty poprzez swoją aspołeczność.
Stoi sam, zgwałcony z wszelkich uczuć.
Stoi tam, oświetlony przez księżyc dodający mu nieokiełzanej
odwagi.
Stał, lecz konał. Klęczał, lecz słyszał. Upadł, lecz
widział.
Odsetkami sił podniósł się, podszedł do czarnego,
błyszczącego się instrumentu, patrząc na niego z lubością. Wyjął zapalniczkę ze
swoich czarnych jak noc spodniach, polał fortepian łatwopalną cieczą, podłożył
pod fortepian krzesełko, które pierw podniósł. Wszedł na instrument, który
zaczął grać swą melodię.
Stanął na środku, próbując nie upaść.
Zaczął pytać: czemu do mnie nie dołączysz? Czemu krwawisz?
Odpalił zapalniczkę i rzucił na fortepian.
Odnaleziony, na zawsze
zostaniesz młody, nieśmiertelny duszą, śmiertelny ciałem.
Stanął w płomieniach.
Gwałcony przez ciszę. Sponiewierany przez muzykę.
Zbrodnia doskonała, krwawił, pytał, klęczał… Błagał.
Stał, patrzał, umarł – wiecznie młody.